MAROKAŃSKA PRZYGODA 1

Podzielę się z Wami swoim wrażeniami z pobytu w Maroku. Podróż odbyłem na początku stycznia kilka lat temu, wykorzystując okazję na tani nocleg w Marrakeszu.

Już od wielu miesięcy chodziła mi po głowie idea wyjazdu do Maroka, zafascynowany opisami wypraw oraz wrażeniami osób z forum fly4free postanowiłem, że tam właśnie się wybiorę. Jak to zwykle w życiu bywa, okazja pojawia się znienacka.

W lipcu, podczas pobytu w Berlinie, z zaskoczenia, nadarza się szansa na niedrogie lokum w Marrakeszu. Hotel Imperial Plaza, 4 gwiazdki, 10 Euro za dobę… czemu nie, bierzemy! Witaj Maroko! Witaj Marrakeszu! Jedziemy!

Wieczór. Słońce chowa się za palmami.

Przygotowania

Wyjazd był zarezerwowany 23 stycznia, więc na przygotowania, dokształcenie się oraz znalezienie taniego lotu mamy dużo czasu. A styczeń charakteryzuje się tym, że można łatwo zorganizować tani dolot, ponieważ nie jest to okres urlopowy. Pomimo że dzieci nie mają wakacji w tym czasie, to słońce w Maroku i tak przygrzewa, nie czeka na lato. Dlaczego styczeń jest dobry na wakacje? A, dlatego że nie ma tylu turystów, słońce nie świeci tak mocno, żeby męczarnią było poruszanie się w ciągu dnia po mieście i okolicach. Temperatura w południe to 24 C max, idealna do zwiedzania dla przeciętnego globtrotera.

Wracając do planowania… październik, listopad, grudzień, to właściwy okres na „polowania lotnicze”. Najważniejsza sprawa to przelot do Marrakeszu. Mi udało się znaleźć  niedrogie połączenie przez Londyn, choć wiem, że…

UWAGA!!! Od 31 października 2018 będzie łatwiej, bo Wizz Air uruchamia połączenie do Marrakeszu bezpośrednio z warszawskiego Okęcia. Może to właśnie tajemniczy znak dla Ciebie, żeby odwiedzić to wyjątkowe miejsce!!!

Bilety lotnicze oraz baza noclegowa są załatwione. Teraz można dokształcać się i planować trasy wypadowe, zwiedzanie, czytać relacje, mapy i przewodniki.

Warto mieć jakiś przewodnik, ja preferuję serię Dookoła Świata Pascala, jest przejrzysty i niewielki oraz łatwy do otwierania dzięki spiralce na grzbiecie.
wskazówka: jak poszukacie w księgarniach internetowych, to możecie go mieć nawet za 8 zł, może nie ostatnie wydanie, ale przecież dane o zabytkach nie są tak często aktualizowane. Zabrałem również ze sobą laptopa do zgrywania zdjęć z aparatu oraz do wieczornego planowania tras na przyszły dzień.

Będąc w Marakkeszu, warto skusić się na szklankę świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego.

Początek podróży

Stawiliśmy się na Okęciu godzinę przed czasem, tylko z bagażem podręcznym. Ubrani na cebulkę, tak żeby bagaż ważył możliwie, jak najmniej. Szybka kontrola i stoimy w kolejce do bramki.

Musimy dolecieć do Londynu Stansted. Samolot w środku ciemnej nocy dotyka pasa startowego. Szybkie sprawdzanie paszportów i już jesteśmy na terenie Anglii. Oczywiście przestawiamy zegarki o godzinę do tylu i mamy 22.10. Czeka nas nocka na lotnisku. Nie było sensu szukać noclegu w hotelu, ponieważ już o 4.30 wolnym krokiem należałoby zmierzać do odprawy. W lotniskowym supermarkecie kupujemy kanapki i wodę, a posiliwszy się nieco, postanawiamy wyszukać jakąś ławkę do spania. Oprócz nas jest wiele osób, które czekają na poranne loty.

Zmieniając pozycję i budząc się co jakiś czas, doczekujemy momentu, kiedy lotnisko, tak jak co dzień budzi się do życia. Widać jak przemykają pracownicy kawiarni, pchając przed sobą wózki z towarem, a inni już wykładają go na kawiarnianych półkach. W powietrzu wyczuwamy zapach palonej kawy. Pierwsi pasażerowie zdecydowanym krokiem, ciągnąc walizki, zmierzają do odprawy. My wypijamy kawę i tak jak oni, powoli idziemy do bramek. Po drodze w automacie za 1 Funta kupujemy, obowiązkowo! idealnie zwymiarowane torebki strunowe na płyny do bagażu podręcznego. Z automatu wyskakuje plastikowa kulka, a w niej wciśnięte 4 torebeczki. Przepakowujemy kosmetyki i buteleczki o max. pojemności 100 ml., dwie torebki zostawiamy na lot powrotny.

Przechodzimy odprawę sprawnie, choć na tym lotnisku jest ona najbardziej drobiazgowa, jaką kiedykolwiek widziałem w Europie. Są bardzo, ale to bardzo skrupulatni. Lotnisko Stansted jest bardzo duże, więc należy sobie zostawić trochę czasu, żeby dotrzeć do odpowiedniej bramki, przy której będzie podstawiony nasz samolot.

Gdy docieramy do bramki, naszym oczom przedstawia się taki ogon ludzi, jakiego jeszcze nie widziałem. Już wiem, że w samolocie będzie komplet pasażerów. Tych, którzy stoją pierwsi w kolejce, zaczynają sprawdzać dokładnie, tj umieszczają ich walizki w metalowych stojakach. Kilka osób w panice zaczyna wpychać na siłę swoje walizy, jednak nie ma sposobu, żeby nagle zmniejszyły się one o połowę  Niestety trzeba płacić, zdaje się, że na tym etapie kosztuje to sporo. Im bardziej skraca się czas do odlotu, tym kontrola staje się mniej dokładna, aż w końcu odpuszczają:)

Maroko – już niedługo tam będziemy…

Zajmujemy miejsca w samolocie i z 15 min opóźnieniem startujemy w kierunku innego kontynentu, Afryki.
Prawie wszyscy pasażerowie próbują nadgonić niedospanie, powoli w samolocie zapada cisza… Ale, żeby nie było tak kolorowo, to z odległości kilku foteli przed nami zaczyna nas atakować piskliwy głos jakiejś kobiety. K..wa mówię sobie pod nosem, kto tak głośno nadaje. I co ja słyszę.. „Artur zróbmy sobie zdjęcie! Nie tak, o tak! Ale fajnie, ale jest zajebiście! Fantastic!” Robili takie zamieszanie, że stewardessa podchodziła do nich ze 4 razy i nic. Tłumaczyła im, że jest wielu pasażerów, którym to przeszkadza, bo chcą się zdrzemnąć… i co ja słyszę: „Co wyobrażacie sobie, jakaś głupia pinda będzie mi mówiła co mam robić i jak mam mówić,.. to nie do pomyślenia!”- krzyczy. No nie muszę Wam mówić, że było mi tak wstyd za zachowanie rodaków. Na szczęście po 30 min alkohol wyparowuje, a z nim koszmarny „głosopisk” blondyny. Zapadła cisza…

Pod koniec lotu stewardessa rozdała wszystkim druczki, które trzeba wypełnić i oddać przy odprawie paszportowej na lotnisku. Po 3 godzinach samolot zaczyna ostro skręcać i obniża lot. Pod skrzydłami dostrzegamy czerwono-pomarańczowe domy z setkami satelitarnych talerzy skierowanych dokładnie w jednym kierunku, jakby czekały na przekaz wszech czasów. Naszym oczom ukazał się magiczny Marrakesz, miejsce, gdzie mieszka słońce.

W styczniu kwitną tu kwiaty, a ptaki głośno ćwierkają w parkach.

LOTNISKO MENARA MARRAKECH (RAK) 

Całkiem niezłe lądowanie i już własnymi stopami dotykamy czarnego lądu. Jednak zanim na dobre zagościmy w Marrakeszu czeka nas ostatnia formalność. Do kontroli paszportowej ustawia się 5 kolejek, a na każdym ich końcu siedzi w budce marokański pogranicznik. Kartonowe formularze wypełniliśmy już w samolocie, dlatego teraz możemy zająć się jedynie oczekiwaniem na stempelek w paszporcie. Na karteczce, którą trzeba wypełnić znajdują się rubryki zawierające dane osobowe z paszportu oraz informacje typu: cel podróży, miejsce pobytu, jaki wykonujemy zawód. Po odstaniu swojego w kolejce przechodzimy pomyślnie kontrolę paszportową i już jesteśmy w Maroku.

Lotnisko sprawia wrażenie zadbanego, a na zewnątrz terminala świeci upragnione słońce. Pierwsze nasze kroki kierujemy w stronę hali głównej lotniska, gdzie znajdujemy bankomat. Kurs złotówki kształtował się w czasie naszego pobytu tak: 1 MAD = 0,40 zł, czyli 10 MAD to 4 zł, mniej więcej. Dobrze jest wypłacić gotówkę z bankomatu i rozmienić ją np. w kiosku na antresoli, kupując coś drobnego np. zapalniczkę, czy widokówkę. W ten sposób zyskujemy drobne, bo trzeba Wam wiedzieć, że będzie Wam trudno znaleźć kogoś, kto będzie skłonny rozmienić. A taksówkarz to już na 100 proc nie będzie miał drobnych, specjalnie, żeby Wam nie wydać.

Ale do rzeczy, jak rozmienicie kasę kierujecie się do wyjścia z terminalu. Jeżeli chcecie jeszcze uzyskać jakieś informacje, to zawsze możecie pogadać z kimś z informacji turystycznej, która mieści się na środku głównej hali. Informacja włada angielskim.
Acha, warto jeszcze pobrać takie same formularze, jakie wypełniało się w samolocie przed lądowaniem, ponieważ czeka Was dokładnie ta sama procedura w drodze powrotnej. Najlepiej poprosić w samolocie o 2 takie formularze i wypełnić je 2 razy, wracając, będziecie mieli już to z głowy. Przypominam, że można pobrać te formularze ze stojaka w hali głównej.
Zakładamy, że już nic Was nie trzyma na lotnisku, tak więc możemy się udać w kierunku hotelu. Wychodzimy z terminala i od razu skręcamy w lewo. Oczywiście natychmiast obsiądzie nas chmara taksówkarzy, zapewniających, że zawiezie Was wszędzie za to, co właśnie macie w ręku, czyli 100 dirham.

Nie dajcie się namówić, ponieważ z boku po lewej stronie terminala stoi autobus nr 19 (kliknij w numer, link do rozkładu). Wyjazdy średnio co 20 minut, od 6 do 23:30, bilet tylko 30 MAD (12 PLN) w obie strony (link do kalkulatora walutowego, którego zawsze używam). Autobus  regularnie kursuje między centrum Marrakeszu, a lotniskiem. Bilet kupujemy u kierowcy. Jeżeli dogadacie się z taksówkarzem, że zawiezie Was za tą samą cenę co autobus, to już wszystko zależy od Was. Dobrze jednak znać ceny, przeliczniki i twardo trzymać się swojej ceny, a uzgadniać ją na początku przed trzaśnięciem drzwiami. Warto wyraźnie zaznaczyć, że proponujecie daną cenę za kurs w dirhamach, bo taksówkarz później wam powie, że mowa była o euro (to są spryciarze UWAGA). To wy proponujecie konkretną kwotę za kurs, a nie taksówkarz. Jeżeli dacie im powiedzieć pierwszym, to na wstępie zaproponują wam 5-krotnie wyższą taryfę. Pamiętajcie o tym!

Zakładamy, że odganiacie taksówkarzy i kupujecie bilet w autobusie u kierowcy tak jak my. Kierowca daje Wam bilet, a obok jego kokpitu leżą bezpłatne plany miasta. Warto zabrać ze sobą jeden.. albo dwa. Autobus rusza i wiezie nas do centralnego placu Jemaa el-Fnaa.

Centralny plac Marrakeszu – Plac Dżami al-Fana 

Oczywiście w autobusie razem z nami jadą walnięci rodacy. Blondyna zaczyna podrywać kierowcę i piszczeć na cały autobus, a w swojej ekstazie robi zdjęcia aparatem. Jej przyjaciel upuszcza coś w międzyczasie na podłogę i przy uciesze i rechocie całego autobusu ukazuje połowę swojego siedzenia. fuuuu odwracam się z niesmakiem. Nie mogę uwierzyć, że tacy ludzie wyrabiają nam Polakom nie najlepszą opinię. Proszę Boga, żeby ten koszmarny polski epizod już się skończył na dobre.. Moje modlitwy zostają wysłuchane i już więcej nie będą nas prześladować. Wesoły autobus dojeżdża do głównego placu, mijając po drodze dziwnie ubranych ludzi, jak gdyby omyłkowo wyszli z domu, zapominając zostawić szlafroku. Kobiety szczelnie zakrywają owal twarzy, dookoła palmy, kwiaty, słońce przygrzewa, a przy drodze stoją właściciele wielbłądów, czekając, na moment w którym posadzą jakiegoś śmiałka pomiędzy dwoma garbami…

Dziwiąc się i podziwiając jakże odmienną kulturę, dojeżdżamy do głównego punktu miasta placu Dżami al-Fana. Jesteśmy zmęczeni niewyspani i jest nam gorąco. Pamiętamy o tym, uśmiechając się w duchu, że w Polsce panuje nie miłościwie 10 stopniowy mróz.

Autobus hamuje, otwierają się drzwi, a obcokrajowcy chwytają swoje wypasione kolorowe walizki i wysypują się z pojazdu. W swoich notatkach odszukuję, że do naszego hotelu jedzie miejski autobus o numerze 2. W tym samym czasie rzeczony pojazd z piskiem usadawia się przy krawężniku. To nasz! – krzyczę i zaczynamy biec w kierunku pierwszych drzwi. Pozostałymi drzwiami wysiadają Ci, którzy już ukończyli podróż. Pomimo, że każdy chce jechać, miejscowi grzecznie nas przepuszczają przy tym uśmiechając się i nalegając na pierwszeństwo wejścia.

Płacimy niebotyczną sumę 8 dirham za 2 bilety, czyli 3 zł i zajmujemy miejsca w autobusie. Autokar rusza, a ja pytam się, pokazując mapkę kierowcy, czy dobrze jedziemy. Po kilku obrotach mapki we wszystkie możliwe strony ustalamy, że kierunek jest właściwy. Rzucamy jeszcze nazwę hotelu Amin, który jest przy naszym przystanku oraz nazwę stacji benzynowej Shell i już widzimy kiwanie głową na tak. Siedzimy grzecznie czekając na znak kierowcy i po 25 min jazdy otrzymujemy sygnał do wysiadki. Na pożegnanie kierowca macha do nas ręką, a my dalej idziemy piechotką. To zaledwie 50 metrów, więc damy radę. W oddali już widzimy nazwę hotelu, dumnie, acz zasadnie nazwanego Imperial Plaza and Spa. To nasz domek na kolejne 10 dni. ufff oddychamy z ulgą

Docieramy do hotelu

Przy wejściu witają nas dwa marmurowe lwy, a woda rześko leje się małymi strumieniami z fontann. Hello! – miłym głosem wita nas recepcjonistka, oraz Pani która później okaże się takim trochę polskim kaowcem (Kaowiec od skrótowca KO – kulturalno-oświatowy) – w PRL instruktor kulturalno-oświatowy. Osoba, która na różnych imprezach (bale, wieczorki zapoznawcze, wycieczki, wczasy, grzybobrania) miała dbać o odpowiedni poziom rozrywki. Własnego kaowca zatrudniały większe zakłady pracy, jak również wszystkie ośrodki wypoczynkowe. Współczesnym odpowiednikiem kaowca jest animator). Z bardzo miłą Pani Animator można było pogadać, poradzić się, zapytać. Ja jednak miałem już ustalony program rozrywkowy, dużo, dużo wcześniej. Śmiem twierdzić „rok temu”, czyli w grudniu.

Marokańska przygoda cz. 2   Marokańska przygoda cz. 3  Marokańska przygoda 4


Jeśli zaciekawiła cię moja opowieść, to obserwuj bloga. W kolejnej części poznamy lepiej Marrakesz, Wyruszamy nad Ocean Atlantycki do As-Sawiry (fr. Essaouira), a także do Uzud ( fr. d’Ouzoud) zobaczyć wodospady i będziemy podpatrywać makaki. Na koniec pobiegniemy w maratonie…

Znajdź mnie na Instagramie 

No Comments

Leave a Comment

Polityka prywatności i plików cookies