Kilka dni później postanowiliśmy odwiedzić największe marokańskie wodospady Cascades d’Ouzoud. Planując wyprawę, zastanawiałem się jaki będzie najlepszy sposób dojazdu do wodospadów. Czy pojechać komunikacją lokalną, czy może wynająć samochód i być wolnym, niezależnym człowiekiem?
PLANOWANIE WYJAZDU
Zaczynam działać. Jadę dzień wcześniej na dworzec autobusowy. Widok otoczenia niezbyt zachęcający, a dworzec dość obskurny. Autokary, które parkują dookoła nie są tak zadbane, jak ten, którym jechaliśmy do Essaouiry. Różnica jest mniej więcej taka jak między klasycznym PKS-em, a nowoczesnym FlixBusem. Wybierając marokański PKS, decydujesz się na posmakowanie lokalnego kolorytu. Podróż jest tańsza, a więc i pasażerowie nie należą do tej zamożniejszej grupy. Na dworcu jest mnogość kas wielu przewoźników, które sprzedają bilety w różnych kierunkach.
Naprawdę trudno się połapać w tym gąszczu komunikacyjnym. Z tego co się zorientowałem to najlepiej kupić bilet dzień wcześniej lub przyjść godzinę przed odjazdem autobusu (tyle, że miejsca mogą być już wyprzedane). Zauważyłem, że pomiędzy autobusami chodzi mężczyzna sprzedający bilety na kursy wszystkich pojazdów stojących w zatokach. Można śmiało u niego kupić bilet, który jest w normalnej, niezawyżonej cenie.
Jeszcze nie dowiedziałem się, gdzie jest kasa z biletami i z którego stanowiska odjeżdżają autobusy, a już zauważyłem, że jestem otoczony przez „wszystkowiedzących przewodników”. Naturalnie, jak zwykle ich propozycje i zapewnienia miały świadczyć o najkorzystniejszej cenie, a to guzik prawda. Oferty były mocno, bo aż 3-krotnie zawyżone.
Zmęczony wszystkimi super ofertami i „best prajsami” podjąłem w duchu decyzję, że wynajmuję samochód. Trudno, raz kozie śmierć, może jakoś uda mi się wyjechać z tego magicznego, a zarazem zwariowanego komunikacyjnie miasta. Jednak do odważnych świat należy.
Jeszcze tego samego dnia w okolicy hotelu znalazłem dobrą wypożyczalnie, a wieczorem dobiłem wszelkich formalności. Dostałem Dacie Logan z pustym bakiem i z pustym miałem oddać. 300 MAD za jeden dzień.
Dogadałem się, że wezmę go już wieczorem, tak żeby raniutko wyjechać z miasta. Na zwrot umówiliśmy się o 18. Zabezpieczeniem miał być czek z karty wypukłej, ale miałem jedynie płaskiego delfinka mBanku. Podpisałem umowę, odebrałem kluczyki, zabrałem papiery i poszedłem do hotelu. Ogólnie rzecz biorąc wszystkie formalności poszły sprawnie i bezproblemowo. Oczywiście wypożyczając na kilka dni, można dostać jeszcze lepszą stawkę.
Auto zaparkowałem przed hotelem i poszedłem sprawdzić trasę na mapie. Postanowiłem wyruszyć bladym świtem, kiedy miasto leniwie przeciąga się w swoich łóżkach. Uznałem, że to jedyna metoda, aby bezstresowo wyjechać z miasta.
RUSZAMY W KIERUNKU WODOSPADÓW
Wstaliśmy o świcie, kiedy za oknem było jeszcze ciemno, a w oddali niosły się odgłosy muzułmańskiej modlitwy. Nieopodal hotelu są 2 stacje benzynowe, podjechaliśmy do jednej z nich i zatankowaliśmy 25 litrów. Z karty ściągnęło 90 zł. Pomyślałem, że tyle paliwa starczy na 350-380 km. Po powrocie okazało się, że kilka litrów zostało jeszcze w baku. Najlepiej nalać 15 l i dotankować po drodze. Stacji po drodze nie brakuje.
Ruszamy i po 30 minutach mijamy rogatki miasta. Kontrolnie rozkładam mapę i pytam się kogoś, czy to dobry na pewno dobry kierunek. Przydrożny sprzedawca potwierdza nasze przypuszczenia. Droga jest dobra i pusta. Chłopak w wypożyczalni ostrzegł nas, żeby raczej nie przekraczać 100-110 km/h. Po drodze mijaliśmy 3 patrole, ale nikt nie chciał specjalnie z nami gadać, no i dobrze pomyśleliśmy.
Jechało się bardzo przyjemnie, piękna pogoda, 24 stopnie, słońce, wokół kwitnące na biało drzewka, cisza i spokój. Rzadko mijały nas samochody. W oddali widzieliśmy ośnieżone góry Atlasu, a droga wiodła zakrętami pomiędzy rdzawo-czerwonymi zboczami. Byliśmy w tak dobrych nastrojach, że po drodze podwieźliśmy berberyjskiego staruszka. Trudno było nam rozmawiać, więc wymieniliśmy tylko kilka miłych spojrzeń i uśmiechów.
WODOSPAD I MAŁPY
Już o 11-tej byliśmy na miejscu. Zaparkowaliśmy samochód na jednym z płatnych parkingów za 10 MAD. Oczywiście podszedł do nas „przewodnik” machając legitymacją i oferując pokazanie miejsc, jakich jeszcze nie widzieliśmy.
A wiecie, na czym polega ich myk? Zaraz wam to wytłumaczę. Najpierw prowadzą was do krawędzi wodospadu, gdzie roztacza się nieziemski widok. Uwaga, osoby, które mają lęk przestrzeni, będą miały trochę pietra patrząc w dół.
W tym miejscu nie wiadomo jak zejść na dół, dookoła nie ma żadnej ścieżki… i wtedy dopadają was przewodnicy, proponując, że za 3 euro doprowadzą was, gdzie chcecie. Jeden z nich podszedł do mnie i zapytał jakiej jestem narodowości. Już wiedział, że nic nie wskóra, namawiając mnie na wycieczkę, więc mówi po polsku… „za darmo, za darmo?”
Oczywiście parę metrów dalej, tuż za rogiem jest strzałka, która pokazuje, gdzie trzeba iść i wygodny murowany chodnik, szerokie zejście ze straganami, knajpkami z pachnącymi „Tajine”. „Tajine” to gorąca jagnięcina z warzywami. która podawana jest w glinianych naczyniach z pokrywą w kształcie stożka. (ceny to ok. 50 MAD)
Wysokie na 110 metrów wodospady Ouzoud – to najokazalsze wodospady w Maroku. Ich nazwa wywodzi się od „uzud” – oliwka, gdyż wokół na tym sztucznie nawadnianym terenie rosną przede wszystkim gaje oliwkowe.
Boczne ściany wodospadu zamieszkują różne gatunki ptaków, a wśród drzew przemykają małpy. Powietrze składa się z milionów drobinek wody. I nagle nad spiętrzonymi białymi bałwanami dostrzegamy przepiękną kolorową tęczę.
Wygodnie siadamy na jednym z tarasów i ciesząc oczy tym widokiem wygrzewamy się na słoneczku. Zamawiamy „tadżina” oraz imbryk z miętą. Tu smakuje tak, jak nigdzie indziej.
W tej rajskiej scenerii niemal tracimy poczucie upływającego czasu. Idąc ścieżką wśród drzew, natykamy się na rodzinę pięciu małp. One zupełnie nas się nie boją, wolno przechodzą parę centymetrów obok. Boję się pogłaskać małpiszona, bo nie wiadomo co takiej małpie strzeli do głowy.
Wymieniamy spojrzenia domniemanego pokrewieństwa i idziemy dalej. Zbliżając się do samochodu, w jednej z budek wypijamy po szklance soku pomarańczowego. Wyciska go dla nas 10letni młodzieniec, a my z kolei wyciskamy sok ze swoich szklanek… aż do ostatniej kropelki. Jest pyszny!
Przed odjazdem podszedł do nas jeden z „przewodników” prosząc o podwózkę do Marrakeszu. Jak się domyślacie, odmówiliśmy. Pamiętajcie, nie róbcie tego. Nie zgadzajcie się. W razie problemów, policja ma prawo skonfiskować samochód, kiedy np. znajdzie u jednego z pasażerów.. narkotyki.
Samochód zawarczał i ruszył w kierunku naszego marokańskiego domu. Trasa prawie pusta… jazda taką drogą to przyjemność. Ok 17 docieramy do Marrakeszu i tu niestety trzeba się zmierzyć z piekłem ruchu drogowego. Setki motorków, zasady ruchu umowne, pełno samochodów… czyste wariactwo. Ale, muszę Wam powiedzieć, że po chwili, tak się wtopiłem w uliczny ruch, że strach minął, a pojawiła się pewność i zdecydowanie.
Nie taki diabeł straszny jak go malują!
O 18nastej auto stało już przed biurem wypożyczalni. Oddałem dokumenty i nikt się o nic nie pytał. Wszystko przebiegło bezproblemowo, sprawnie i konkretnie.
To był fajny dzień… pomyślałem, leżąc na marokańskim posłaniu.
Marokańska przygoda cz. 1 Marokańska przygoda cz. 2 Marokańska przygoda cz. 3
ZAPRASZAM DO GRUPY DYSKUSYJNEJ
O D D Y C H A M P O D R Ó Ż A M I
Jeśli zaciekawiła cię moja opowieść, obserwuj bloga. W 5 części pobiegniemy w maratonie, który co roku odbywa się w Marrakeszu i zrelaksujemy się w ogrodach Menara…
Extremely sincere and useful composed. I truly enjoyed this short article.